Zamówienie dla: Fedemila Forever
Para: Fedemila
Wykonująca: Lilly xD
Przedział wiekowy: +16
Miejsce akcji: Irak
Uwagi: Wojna, Federico jest dowódcą jednego oddziału armii U.S.A., a Ludmila drugim przywódcą. Wychodzą razem na pole walki i pzpo mału zaczynają się w sobie zakochiwać. Umierają na końcu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Deans I'amour et la guerre tout est permis...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Deans I'amour et la guerre tout est permis...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Blondynka biegła przez istne piekło bronią. Na twarzy "poker face", ale w sercu szczery uśmiech. Uwielbiała ten stan, kiedy jej oddział wykonywał przemyślane polecenia przywódczyni, a ona musiała sama myśleć jak ratować sobie dupę. Jeden i drugi strzał w wykonaniu Ludmili Ferro i padali. Kobieta nigdy nie chybiła. Z łatwością pokonałaby armię Francji sama, ale teraz niestety musi uważać na swoich.
- Lu! Na trzeciej! - usłyszała głos Francesci Cauviglii, jej przyjaciółki i żołnierza. Ferro wykonała obrót o 90° w prawo i pociągnęła za spust. Francuz upadł w dziurą w czole.
- Dzięki... Kurwa, gdzie ten Pasquarelli?! Mieliśmy omówić atak! - zaczęła się złościć.
- Może nie żyje? - zagadnęła obojętnie Włoszka.
- Nie sądzę. Żelowa grzyweczka nie da się tak po prostu zabić.
Podczas, gdy dziewczyny zamartwiały się, gdzie on może być, Federico, wraz z narzeczonym Fran, Diego, działali razem i próbowali pozbyć się dziesiątki mężczyzn narodowości francuskiej. I oczywiście im się to udało.
Podczas, gdy dziewczyny zamartwiały się, gdzie on może być, Federico, wraz z narzeczonym Fran, Diego, działali razem i próbowali pozbyć się dziesiątki mężczyzn narodowości francuskiej. I oczywiście im się to udało.
- Stary, muszę lecieć, bo panna "Jestem zawsze punktualna i nienawidzę, gdy ktoś się spóźnia" będzie zła. Mamy omówić atak. - poinformował Hernandeza i pobiegł na miejsce. Pięć strzałów, siedem uników, dwa uderzenia, trzy skoki, jedna chwila, a blondynka ujrzała Włocha przed sobą.
- No cześć! - uśmiechnął się. - O! Poczekaj! - wystrzelił pocisk we Francuza, przy okazji zabijając go.
^3 dni później^
- Leon! Żarcie! - krzyknęli jednocześnie. No ich "życzenie", żołnierz zajmujący się czołgiem, wyjął jakieś "jadło" z "lodówki". Zjedli i wypili, po czym Ludmila dała znać swojemu oddziałowi, a Federico - swojemu.
~Czas zacząć przedstawienie...~ pomyślała morderczo i wyszła z czołgu "Jorge 201" (xD). Potknęła się, ale Pasquarelli złapał ją, gdy była 5 cm nad ziemią.
- Dziękuję... - wydukała na niebezpiecznej odległości od ust Włocha. Oboje poczuli coś po lewej stronie klatki piersiowej. Nagle nad ich głowami przeleciała kula. Ludmila wstała i zabiła delikwenta.
- To ja spadam do oddziału! - zawołała i zaczęła się przedzierać przez istne piekło na ziemi, zwane też wojną.
Tym czasem Francesca zmagała się z jej największym wrogiem - Marco Tavallim. Był to jeden z żołnierzy francuskich.
- Tavalli, idioto! Puść mnie! - krzyczała Włoszka, gdy ten całował ja po szyji.
- Cicho, kochanie. Zrobimy sobie takiego małego dzidziulka, zostawisz Diego, będziemy razem, a ja ci nie zabiję. Pójdziemy na taki układ?
- Ty pieprzony fiucie! Nigdy nie zostawię Diego! - wykrzyknęła i kopnęła go w krocze, uderzyła karabinem w klatkę piersiową i głowę. Uciekła i ruszyła na pole bitwy, gdyż razem z Meksykaninem (z armii francuskiej, lol), znajdowali się w szopie.
- To nie było przemyślane z twojej strony, Cauviglia. - szepnął z krwawiącym nosem.
Blondynka znów natknęła się na Włocha walczącego z pięcioma ludźmi z francuską flagą na ramieniu. Odstrzeliła dwóch, on też i w tym samym czasie "przedziurawili" piątego. Ludmila trafiła w środek czoła, a Federico - w serce.
- Teraz to ja dziękuję. - puścił do niej oczko i odbiegł.
Dziewczyna biegnąc po kraju pyłu i śmierci zauważyła porzuconą 8-latkę.
- Chodź, zabiorę cię stąd! - chwyciła dziewczynkę za chudą rączkę i zaprowadziła do czołgu, w którym zarządzał Verdas.
- Merci. - podziękowała szatyneczka.
- Leon! Sprawdź, czy nie ma broni! Ja spadam!
Diego zauważył w końcu swoją ukochaną biegnącą w jego kierunku.
- Diegito, chcę umrzeć przy tobie. Nie mam zamiaru leżeć gdzieś bez ciebie. - oznajmiła wpijając się w jego usta. Za jej plecami już stał Marco, a za plecami Hernandeza - Ferro.
- Żegnajcie, debile! - zawołał i dwoma strzałami zabił wtulonych w siebie. Ludmila widząc upadających bezsilnie przyjaciół wyjęła swój karabin i wycelowała w Meksykanina.
- Ty cholero! Zabiłeś moich przyjaciół! Smaż się w piekle na oleju po starych frytkach z McDonald'a! - gdy usłyszał te słowa Argentynki, pociągnął za spust w tym samym czasie co ona. Spodziewała się śmierci, ale przed sobą widziała coś innego i gorszego. Jakieś 5 metrów od niej leżał Marco, 2 i pół metra - Diego i Fran, a u jej stóp był martwy Paquarelli.
- Kocham cię, Lu. Zrobiłem dla ciebie wszystko. - wykrztusił.
To były jego ostatnie słowa. Tak po prostu wskoczył przed nią, żeby uratować jej życie. Ze łzami w oczach upadła na kolana. Zdała sobie sprawę, że ona też kochała Federa. I to bardzo. Poczuła przystawioną do tyłu swojej głowy.
- S'il vous plaît faire. Tout est clair. Je n'ai rien... (tłum. z franc.: Proszę, zrób to. Droga wolna. Nie mam już nic...) - powiedziała do swojego zabójcy. Po chwili leżała na swoim ukochanym. Krew lała jej się z nosa, ust uszu, otworów ocznych (?) i dziur w czaszce. Ale była szczęsliwa... Bo tam, do góry, była z nim już na zawsze...
- To ja spadam do oddziału! - zawołała i zaczęła się przedzierać przez istne piekło na ziemi, zwane też wojną.
Tym czasem Francesca zmagała się z jej największym wrogiem - Marco Tavallim. Był to jeden z żołnierzy francuskich.
- Tavalli, idioto! Puść mnie! - krzyczała Włoszka, gdy ten całował ja po szyji.
- Cicho, kochanie. Zrobimy sobie takiego małego dzidziulka, zostawisz Diego, będziemy razem, a ja ci nie zabiję. Pójdziemy na taki układ?
- Ty pieprzony fiucie! Nigdy nie zostawię Diego! - wykrzyknęła i kopnęła go w krocze, uderzyła karabinem w klatkę piersiową i głowę. Uciekła i ruszyła na pole bitwy, gdyż razem z Meksykaninem (z armii francuskiej, lol), znajdowali się w szopie.
- To nie było przemyślane z twojej strony, Cauviglia. - szepnął z krwawiącym nosem.
Blondynka znów natknęła się na Włocha walczącego z pięcioma ludźmi z francuską flagą na ramieniu. Odstrzeliła dwóch, on też i w tym samym czasie "przedziurawili" piątego. Ludmila trafiła w środek czoła, a Federico - w serce.
- Teraz to ja dziękuję. - puścił do niej oczko i odbiegł.
Dziewczyna biegnąc po kraju pyłu i śmierci zauważyła porzuconą 8-latkę.
- Chodź, zabiorę cię stąd! - chwyciła dziewczynkę za chudą rączkę i zaprowadziła do czołgu, w którym zarządzał Verdas.
- Merci. - podziękowała szatyneczka.
- Leon! Sprawdź, czy nie ma broni! Ja spadam!
Diego zauważył w końcu swoją ukochaną biegnącą w jego kierunku.
- Diegito, chcę umrzeć przy tobie. Nie mam zamiaru leżeć gdzieś bez ciebie. - oznajmiła wpijając się w jego usta. Za jej plecami już stał Marco, a za plecami Hernandeza - Ferro.
- Żegnajcie, debile! - zawołał i dwoma strzałami zabił wtulonych w siebie. Ludmila widząc upadających bezsilnie przyjaciół wyjęła swój karabin i wycelowała w Meksykanina.
- Ty cholero! Zabiłeś moich przyjaciół! Smaż się w piekle na oleju po starych frytkach z McDonald'a! - gdy usłyszał te słowa Argentynki, pociągnął za spust w tym samym czasie co ona. Spodziewała się śmierci, ale przed sobą widziała coś innego i gorszego. Jakieś 5 metrów od niej leżał Marco, 2 i pół metra - Diego i Fran, a u jej stóp był martwy Paquarelli.
- Kocham cię, Lu. Zrobiłem dla ciebie wszystko. - wykrztusił.
To były jego ostatnie słowa. Tak po prostu wskoczył przed nią, żeby uratować jej życie. Ze łzami w oczach upadła na kolana. Zdała sobie sprawę, że ona też kochała Federa. I to bardzo. Poczuła przystawioną do tyłu swojej głowy.
- S'il vous plaît faire. Tout est clair. Je n'ai rien... (tłum. z franc.: Proszę, zrób to. Droga wolna. Nie mam już nic...) - powiedziała do swojego zabójcy. Po chwili leżała na swoim ukochanym. Krew lała jej się z nosa, ust uszu, otworów ocznych (?) i dziur w czaszce. Ale była szczęsliwa... Bo tam, do góry, była z nim już na zawsze...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejne gówno, którego treść zmieniłam całkowicie, przepraszam Ola!
Jezu... Zaśmiecam tymi śliwkami nie tylko bloggera, ale też internet...
Dobra, koniec użalania się nad sobą. Kończę.
Papatki :*
Lilly xD